Po ciężkim boju na boisku w Cardiff, reprezentacja Polski wygrała z Walią w ostatniej kolejce grupowych rozgrywek Ligi Narodów 1:0 (0:0) i utrzymała się wśród najlepszych drużyn tej rywalizacji.
Bramkę w 58 minucie zdobył Karol Świderski po dograniu Roberta Lewandowskiego.
Mecz momentami bardziej przypominał zawody bokserskie, a nie było by przesadą gdyby zawodnicy wyszli na murawę ubrani w stroje do footballu amerykańskiego, bowiem ilość urazów tak z jednej jak i z drugiej strony pokazała, że ani Walijczycy ani nasi reprezentanci nie zamierzali “odstawiać nóg”.
To nic, że niektórym już po 30 minutach odcinało płuca i powinni wchodzić na murawę niczym himalaiści na Mount Everest- wyposażeni w butle z tlenem. Ważny wynik, a zwycięzców podobno się nie sądzi.
Oczywiście są i tacy, którzy dostrzegają w grze zawodników pod batutą trenera Michniewicza same pozytywy. Zachwycają się cyt. “fenomenalną grą Lewandowskiego, fenomenalnymi obronami Szczęsnego, rozbudowanymi cechami wolicjonalnymi, antycypacją założeń trenerskich, timeingiem, ….”, Upatrują w obrońcy polskiej reprezentacji “Człowieka z Żelaza” itd.
Ale czego się nie powie, by podbijać piłeczkę i przekonać kibiców, że oto na naszych oczach narodziła się “Drużyna Marzeń”. Skoro jest tak dobrze Panowie, to dlaczego było tak źle z Holandią i bardzo przeciętnie w pierwszej połowie meczu, nie mówiąc o końcówce drugiej, gdy gospodarze szturmowali polską bramkę niczym Szwedzi Jasną Górę?