Jak to jest z tym dystansem społecznym i noszeniem zalecanej maseczki?
Wakacyjny urlop spędziłem w kraju. Co prawda przewoźnik odwołał lot na który bilet wykupiłem ze znacznym wyprzedzeniem, jednak ostatecznie z międzylądowaniem w Irlandii udało się dotrzeć do Polski.
Wyczulony przez media na konieczność zachowywania dystansu społecznego, a także chronienia siebie i innych, stosowałem się do zaleceń.
Po wylądowaniu w Irlandii, korzystając z dość dużego zapasu czasu skierowałem się do kafejki. Oczywiście jak wiadomo w miejscach restauracyjnych nie ma obowiązku przebywania z ochroną twarzy, więc blisko dwie godziny mogłem oddychać przysłowiową pełną piersią.
Dalej krótka odprawa i na pokład.
A tutaj rzeczywistość ostatecznie obnażyła wszelkie bon moty wysyłane przez media i przewoźników o stosowaniu zasad bezpieczeństwa i zachowywaniu najwyższych standardów ochrony epidemiologicznej siebie i innych.
Samolot wypełniony do ostatniego miejsca, więc nie mam mowy o przestrzeganiu 1.5 metrowego odstępu między podróżnymi.
Wejście w maseczce na twarzy to jedna wielka improwizacja. Bo jak inaczej traktować zachowanie personelu pokładowego,który praktycznie zaraz po starcie aż do czasu lądowania nieustannie krąży po pokładzie z wózkami wypełnionymi napojami i przekąskami.
Wystarczy więc “zainwestować” w małą colę i delektując się nią przez całą drogę, z uczuciem wyższości patrzeć na “frajerów” ciężko oddychających przez “szmaciankę”.
Linie lotnicze najwyraźniej chcą szybko odrobić poniesione straty i nie ograniczają się na pokładach do jednokrotnego cateringu w ciągu lotu, a obieg powietrza w plastikowej tubie jaką jest samolot najwidoczniej wg organizatorów podniebnych eskapad zapewnia skuteczną ochronne upchanych jak sardynki pasażerów przed epidemią.
Piszę o tym dlatego, by pokazać z jaką hipokryzja okołowirusową się spotykany. Myślicie, że podróż samochodem coś zmienia?
Drogę powrotną przebyłem za kółkiem. Czy ktoś mnie pytał skąd i dokąd jadę? Po przejściach granicznych hula wiatr, jedynie widok opuszczonych budynków straży granicznej i małe tablice informacyjne przypominają, że właśnie wjechaliśmy na terytorium kolejnego kraju. Wbrew telewizyjnym przekazom nikt nie pyta o cel podróży, nie każe wypełniać dokumentów. Na stacjach benzynowych i MOP-ach ruch jak w pełni sezonu na deptaku w Sopocie. Przechadzający się ze zsuniętymi na szyje maseczkami podróżni, leniwie delektujący się w mniejszych i większych grupkach papierosowym dymem dyskutanci, otwarte motele.
Konkluzja? Jeśli nie zadbamy o siebie sami, nikt tego nie zrobi za nas.
A cała ta sytuacja sprowadzona zostanie do casusu pani, która nie licząc się z nikim usiłowała wejść do marketu bez zakrytej twarzy. Zatrzymana przez ochronę wycofała się i w swojej, nie wiem czy pomysłowości czy bezdennej głupocie weszła do toalety, założyła na twarz stringi i zrobiła liva po ponownym sforsowaniu ochrony sklepu chwaląc się tym na cały kraj.
I tylko zastanawia co kierowało mediami, które ten fakt nagłośniły.
Nie pozwólmy sytuacji z pandemią sprawdzić ad absurdum, bo zagrożenie rzeczywiście istnieje, o czym mogę pisać obserwując od miesięcy sytuację na Wyspach. Ale zachowujmy się jednocześnie normalnie w trosce o siebie, biorąc jednocześnie odpowiedzialność za innych.